Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

Rena! Gadała coś o Ordeckim, chciała w ostatniej chwili uprzedzić kuzynkę! No... no... Nie na wiele zdadzą się jej obecnie bunty! Lecz, do rzeczy...
Zbliżył się do znajdującej się w rogu pokoju kotary i uchylił ją. Poczem podszedł do Peggy i zdjął z jej twarzy maskę.
A później, powoli począł ją rozbierać...

W kilkanaście minut później, niespodzianie zabrzmiały w mieszkaniu natarczywe dzwonki. Coraz silniejsze, coraz niecierpliwsze.
Tak dzwoni ktoś, kto rychło pragnie się znaleźć wewnątrz mieszkania i przeczuwa, że coś się w niem niedobrego dzieje.
Awanturnik odsunął się od Peggy. Chwilę, przysłuchiwał się tym dzwonkom. Następnie, jął się głośno śmiać.
— Nie zawiodły mnie przewidywania! — wyszeptał — Ta Rena wysypała wszystko Ordeckiemu, lub policji! A podstępna żmija! Lecz, siebie już nie ocali i nie uratuje kuzynki! Za późno! A oni, mogą długo szukać, zanim cośkolwiek znajdą! Znakomitą miałem myśl, wynajmując drugie mieszkanie, sąsiadujące z apartamentem Wiery! Za cenę przejścia, znajdującego się w ruchomym kominku, kupiłem całkowitą bezkarność! Kosztowało to urządzenie sporo, ale miejmy nadzieję, że papa Kolbas sowicie zwróci wszelkie wydatki!
Zadowolony, śmiał się dalej, podczas gdy dzwonki rozbrzmiewały donośnie. Zdumiałby się tylko bardzo, gdyby spostrzegł, że rzekomo głęboko uśpiona Peggy rzucała nań ukrakiem ironiczne spojrzenia. Czyżby całe jej zachowanie się dotychczasowe było dobrze zagraną komedją.

152