Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

drzwi. To matka, pani Małgorzata, udawała się na przechadzkę. A potem, może w pół godziny, zabrzmiały ostre dzwonki u wejścia i rychło do jej słuchu dobiegł głos lokaja:
— Posłaniec przyniósł list dla panny Peggy...
Reny nie dziwiło teraz, ani zastanawiało, kto mógł ów list nadesłać kuzynce. Nie obchodziło ją nic, a stan jej porównać można było do letargu. To też, nie ocknęła się ze odrętwienia, gdy w chwilę potem Peggy wpadła do jej sypialni, trzymając jakiś papier w ręku.
— Reno! — zawołała, sądząc, iż obudzi ją. — O‘Brieu przysłał mi bardzo ciekawe wezwanie!
Pochyliła się nad leżącą i mocno potrząsnęła za ramię. A choć powieki Reny nadal pozostały zamknięte, wymówiła z dziwnym błyskiem w oczach, jakgdyby kuzynka mogła ją zrozumieć:
— Prosi, lecz w dość niezwykłej formie, abym przybyła natychmiast do mieszkania, w którem byłyśmy wczoraj w sprawie niecierpiącej zwłoki! Cóż to być może? Słyszysz? Obudź się, Reno!
Ale wszelkie próby dobudzenia się Reny pozostały daremne. Widocznie, pojęła to Peggy, bo raptem nietylko zmienił się jej wyraz twarzy, ale i głos.
— Biedactwo! — wyszepnęła czule. — Byleś się nie rozchorowała na dobre! A ja pójdę! Sama będę musiała dać sobie radę! No, może i twoje męki zakończą się nareszcie, Renuchnio!
Wypowiedziawszy te zagadkowe słowa, złożyła na czole uśpionej pocałunek i szybko wybiegła z pokoju. Dopiero, kiedy w kilka minut później, rozległo się trzaśnięcie drzwi, świadczące, że Peggy opuściła mieszkanie, Renę przebiegł jakby prąd elektryczny i niespodzianie rozwarła oczy.

157