Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

— A... a... — warknął, poczynając pojmować, a błyski gniewu zagrały w jego stalowych źrenicach.
— Rena była wciąż przedtem zamyślona i smutna. Wyglądała, jak ktoś, nad kim zawisło groźne niebezbieczeństwo i kto daremnie usiłuje uniknąć tego niebezpieczństwa! Wyczułam doskonale, że nie wyciągnę ją na żadne zwierzenia, bo jest z natury niezwykle skryta i bezpośrednio od niej nic się nie dowiem! Ale, zestawiając jej zachowanie się ze spotkaniem z panem, nagle w mojej duszy zrodziła się podejrzenie, że pan jest właśnie tym człowiekiem, który ją trzyma w jakiejś dziwnej sieci i napawa zgrozą... All right, rzekłam sobie, tu należy dojść prawdy! Tem bardziej, że zdołano mi już opowiedzieć i o tragicznej śmierci Lili Ordeckiej, żony inżyniera...
— Znakomity z pani detektyw! — przerwał z pasją i bodaj nigdy jeszcze ściany apartamentu Wendenowej nie widziały O‘Briena w podobnem podnieceniu. — Znakomicie! Cóż dalej?
— Zaraz pan się dowie! Chcąc, więc, bliżej „zbadać“ ów dziwny stosunek, łączący pana z Reną, udawałam lekkomyślną i rozkapryszoną istotę! Dżordżo się wciekał, lecz obchodziło mnie to mało! Sama podsuwałam panu myśl zaprowadzenia mnie na jakiej „ekscentryczne“ zebranie, gdzie działyby się rzeczy „niezwykłe“ i projekt ten, rzecz prosta, podchwycił pan z radością, nie podejrzewając moich prawdziwych intencyj! Tylko...
Przerwała na chwilę, chcąc się upewnić o wrażeniu, jakie jej słowa wywierają na O‘Briena.
— Kiedy znalazłyśmy się z wraz z kuzynką na „artystycznym wieczorze“ i podano czary z trunkami, zawierającemi narkotyki, zręcznie wylałam za otomanę, zawartość mojego kubka — pamięta

165