Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.




ROZDZIAŁ II.

Niezadługo zwłoki Lili spoczęły w sypialni, w tej samej sypialni, która ,ongi była jej chlubą i dumą, gdzie najmniejszy drobiazg przypominał o pełnej do niedawna wesela i pragnącej się wszystkim podobać młodej kobiecie. Leżała teraz, wyciągnięta nieruchomo, na swem koronkowem łożu, a najmniejsza rana, nie świadczyła o tragicznym wypadku. Nic nie zeszpeciło delikatnych rysów twarzy, pozostała jednako, jak za życia piękna. Wydawało się, iż śni przymknąwszy oczy, a tylko bolesny grymas dokoła ust, naprowadzał na myśl, że śni o czemś przykrem i niemiłem.
Ordecki jeszcze nie mógł uwierzyć w nieszczęście, jakie go spotkało.
— Panie doktorze! — zawołał do lekarza, który stał obok łoża — Czy żona, naprawdę, nie żyje? Ona tylko zemdlała, chyba? Ocknie się chwilę! Lekarz, starszy, siwowłosy mężczyzna, przybyły w kilkanaście minut po wypadku, smutnie potrząsnął głową.
— Nie ocknie się, niestety! — odrzekł — Tu nastąpiła natychmiastowa śmierć!

13