Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

— Później śmiałam się serdecznie w duchu, kiedy „kompromitująca fotografja“ została wykończona i rozległy się policyjne dzwonki, a pan był dumny, że zdołał zebranie tak doskonale zakonspirować...
Podczas, gdy znać było, że coraz większy gniew ogarnia awanturnika, Peggy drwiła najspokojniej.
— Wszystko słyszałam!... I o tym ruchomym kominku — tu ręka jej wskazała, znajdujący się w salonie piękny rzeźbiony kominek, — który łączy mieszkanie pani baronowej z jakimś innym lokalem, w jakim miała miejsce wczorajsza orgja... I to, że mój ojciec ma pokryć koszta tej kosztownej inscenizacji! Ha... ha... ha...
W pokoju znów zabrzmiał wesoły, choć lekko ironiczny śmiech. Śmiech ten doprowadził do ostatecznej wściekłości O‘Briena i wywołał wybuch. Przekleństwo! Czyż ma dopuścić do triumfu tej smarkatej, która tak zręcznie wywiodła go w pole? Przenigdy! On, nauczy ją jeszcze rozumu!
Raptem opadły z awanturnika resztki światowego poloru i przedzierzgnął się w tego, kim był istotnie — bandytę i brutala.
— Poczekaj! — syknął, zrywając się gwałtownie z miejsca. — Wczoraj ci się udało! Ale to nie koniec!
Widać było, że za sekundę rzuci się na Peggy w niedwuznacznym zamiarze. Miała się jednak na baczności. Bo, powstawszy z fotela jednocześnie z awanturnikiem, odskoczyła błyskawicznie do tyłu, o kilka kroków.
— Radzę się nie zbliżać! — wyrzekła twardo.
— Takaś pewna siebie? — warknął.
— Potrafię się obronić!
O‘Brien, nie zwracając uwagi na słowa dziew-

167