Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tylko tyle?
— Tak!
Namyślał się kilka sekund, oddychając ciężko, Poczem udał, że zgadza się.
— Dobrze! — oświadczył. — Muszę ustąpić i zrobię tak, jak pani tego chce! Ale proszę opuścić browning! Wyjdę do sąsiedniego pokoju i przyniosę pióro i papier...
— Sądzi pan, że jestem taka naiwna! — zaśmiała się głośno. — Że pozwolę mu uciec? Nie, kochanku! Niech pan idzie naprzód, ja pójdę za nim!
Odwrócił się napozór, pokornie, jął postępować powoli w stronę przyległegoi gabineciku. Ona szła, z tyłu, nie podejrzewając podstępu. Ale gdy wyczuł, że dzieliła ich niewielka przestrzeń, nagle skulił się, zwinął i niespodzianie rzucił na Peggy. Nastąpiło to tak raptownie, iż nie zdążyła się uchylić, a O‘Brien pochwycił ją mocno za rękę, trzymającą groźnie wzniesiony do góry, browning.
— A, podła dziewczyno! — syknął. — Zobaczymy, kto będzie górą! Jeszcze nie znalazła się dzierlatko, któraby pokonała O‘Briena! Ja ci dam pisemne zeznanie!
Peggy żałowała teraz próżno swej chwili nieuwagi. Próżno starała się wyrwać dłoń, którą trzymał awanturnik, niby w żelaznych kleszczach. Z rewolweru nie mogła uczynić użytku, a druga jej dłoń daremnie zadawała ciosy, niezbyt skuteczne, z powodu bliskiej odległości.
— Ach, czemuż byłam tak nieostrożna! — rozpaczliwa myśl przebiegła w jej główce. — Cóż teraz pocznę? Przecież, on silniejszy odemnie!
— Przybywamy w sam czas! Ręce do góry!!!

170