W przejściu stał Ordecki wraz z komisarzem Dymskim, trzymał w dłoni browning, wycelowany w stronę awanturnika. Za niemi wyrastała sylwetka Dżordża, a dalej widać było Wendenową, szamoczącą się z jakimś mężczyzną, w cywilnem ubraniu, zapewne wywiadowcą.
— Ręce do góry! — powtórzył Dymski.
O‘Brien wypuścił rękę Peggy i odskoczył o kilka kroków od niej. Rozszerzonemi z przestrachu oczami, obserwował on teraz tych, którzy z niespodziewaną odsieczą, na pomoc dziewczynie pośpieszyli.
— Więc ocalona! — zawołał Dżordżo radośnie. — Ten łajdak nie zdążył jej wyrządzić żadnej krzywdy! Nie spóźniliśmy się z ratunkiem!
— Och! — odparła Peggy dumnie — Sama byłabym dała sobie z nim radę!
Mimo, tej przechwałki, z jej piersi wyrwało się westchnienie ulgi. Obecnie, dopiero poczuła się uratowana, naprawdę.
Tymczasem, komisarz Dymski, patrząc na O‘Briena, uznał za stosowne wyjaśnić.
— Cóż, spotkało pana małe rozczarowanie, panie hrabio? Odnaleźliśmy sekret drrugiego mieszkania i ruchomy kominek, tak sprytnie łączący oba lokale! Nie spodziewał się pan tego? A byliśmy na tyle mało dyskretni, że nie dzwoniliśmy do sąsiedniego apartamentu, a otworzyliśmy go wprost dobranemi kluczami, Znajdowała się tam pani „baronowa“ Wenden i z naszej niespodziewanej wizyty była bardzo niezadowolona, a nawet usiłowała stawić nam opór! — wskazał w kierunku Wendenowej, bełkoczącej jakieś słowa z gniewem i przytrzymywanej przez wywiadowcę. — Nie na wiele jej się to zdało!
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.
171