Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co za tupet! — zawołał Dżordżo, podczas, gdy Ordeckiemu tylko załysły oczy, a komisarz Dymski uśmiechnął się lekko pod wąsem.
Ale Peggy nie wytrzymała.
— Pan zapytuje się jeszcze, jakie popełnił zbrodnie? — z jej piersi wydarł się gwałtowny, okrzyk. — Te zbrodnie ja postaram się udowodnić! Właśnie w tym celu przybyłam na spotkanie i udało mi się całkowicie pochwycić odpowiednie dowody! A orgje? A szantaże? A wciąganie naiwnych kobiet w ohydne bagnisko?
Awanturnik spojrzał na nią drwiąco.
— Tylko proszę nie zapominać — wycedził — że oskarżając mnie, skompromituje pani siebie i kuzynkę! Na rozprawie sądowej przedstawię wszystko w odpowiedniem świetle!
Peggy aż dupnęła nóżką z pasji
— Nie! — wymówiła w podnieceniu. — To przechodzi wszelkie granice! Ten łotr śmie straszyć? Nie ulęknę się nowych pogróżek i prawda musi wypłynąć na wierzch wraz z temi odbitkami, które są tylko sprytnym fotomontażem! Niech go pan zrewiduje, panie komisarzu, — zróciła się do Dymskiego — a przekona się pan, jakie on posiada obrazki w swej kieszeni! Zresztą, jeśli tego wszystkiego mało, to sądzę, że ten sygnet wystarczy!
Szybko zsunęła z palca pierścionek dziwnego kształtu, który w czasie walki wypadł z kieszeni awanturnika, a który ona zręcznie podniosła.
Oczy obecnych wpiły się z natężeniem w kleinot.
— Ten sam pierścień — zawołał nagle Ordecki — który widnieje na reszcie fotografji, której nie zdążyła spalić Lili przed śmiercią?
Był blady i wielkie krople potu spływały mu z czoła. Dotychczasowe podejrzenia i przeczucia zamieły się w pewność. Przed nim stał nędznik,

173