Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale przecież najlżejszej rany nie widać! — mówił gorączkowo — Ani kropelki krwi!
Lekarz spojrzał na stojącego nieopodal komisarza policji Dymskiego, który również się znalazł w mieszkaniu Ordeckich, otrzymawszy przez telefon ponure zawiadomienie. Ordeccy należeli do ludzi znanych w Warszawie, a niespodziewane samobójstwo, w tak niezwykłych okolicznościach, stanowiło sensację nie lada.
— Zaszedł niezwykły, z punktu widzenia medycyny, — ciekawy wypadek! — oświadczył lekarz — Choć obrażeń zewnętrznych niema, śmierć nastąpiła momentalnie! Złamanie kręgosłupa! Ot, dowód jedyny — wskazał lekko palcem, dotykając leżącej — Zczerniałe plecy! W tem jedyna pociecha, że pani Ordecka poniosła bezbolesną śmierć!
Ordecki, porwał się, niczem oszalały za głowę — Więc nie żyje! Nie żyje! wykrzyknął z rozpaczą — Nic już nie przywróci jej życia! Boże, za co spotkał mnie ten cios!
Nie hamując się obecnością mężczyzn, głośno załkał. Zarówno lekarz, jak i komisarz, stali teraz w milczeniu, szanując jego ból. W kącie sypialni pochlipywała tylko cicho Małgorzata.
Nagle Ordecki, starając się opanować z całej mocy, wyszeptał:
— Lecz jeśli nie żyje, jakaż jest przyczyna tej śmierci? Czemu popełniła samobójstwo? Bo ja, niepojmuję jej czynu? Mówcie panowie! Może wy prędzej wyświetlicie tę okropną tragedję?
Komisarz Dymski powoli zbliżył się do nieszczęsnego.
— Pani Ordecka pozostawiła list! — rzekł — Nie wie pan nic jeszcze o nim! Doręczyła mi go Małgorzata! Przeczytałem ów list, nie przez czczą

14