Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale O’Brien pragnął nasycić swą zemstę do końca.
— Proszę posłuchać dobrze, panie komisarzu — mówił — tego co powiem, bo więcej jest tu, prócz mnie, winnych, jeno działają innemi drogami! Stary dyrektor Grąż oddawna jest bankrutem i sprzeniewierzył kapitały udziałowców! Jeśli nie wybuchnął dotychczas skandal i nie znalazł się on w więzieniu, gdzie dawno powinien znaleźć, to jedynie z tej przyczyny, że wraz ze swym pomocnikiem, buchalterem Matakiewiczem lawiruje znakomicie i łudzi poszkodowanych, że za kilka tygodni rozpocznie budowle. Niechaj pan nie patrzy na mnie z takiem zdziwieniem, panie komisarzu! Posiadam stale pierwszorzędne informacje! Łudzi ich więc, że dokończy robót, bo mniema, że w osobie pana Kolbasa i jego córki znalazł złotodajną żyłę! Pragnie ratować się od kryminanału, naciągnięciem amerykańskiego kuzyna na grubszą pożyczkę, lub też małżeństwem swego synalka z jego jedynaczką...
— Ach! — jęknął Dżordż i zachwiał się na nogach, jak ktoś trafiony w serce.
W tej chwili Peggy blada i zmieniona, zawołała:
Nie to przechodzi wszelkie granice! Panie komisarzu, niech pan każe mu przestać!
Ale O‘Brien szybko wyrzucał z siebie.
— A ten zacny narzeczony, ten szlachetny pan Dżordż, który z takiem poświęceniem pośpieszył swej najdroższej na ratunek! Kim on jest w istocie? Cóż robił dotychczas? Hulał, grał i marnotrawił ojcowskie pieniądze! A gdy zabrakło tych pieniążków, a papa Grąż nie mógł nastarczyć wymaganiom synka, wtedy pan Dżordżo nie zawahał się przed puszczeniem czeków na znaczną sumę, z mocno wątpliwym podpisem swego ojca! Tak... tak... — po-

177