Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

patrzył na coraz więcej zdumione i przerażone twarze obecnych. — Znajdują się te czeki u dobrego mego znajomego, niejakiego Bierkugla i jestem przekonany, że mocno zdziwi się dyrektor Grąż, ujrzawszy na nich swój podpis! A wszystko to czynił wytworny pan Dżordżo, w nadziei, że skoro panna Peggy go ujrzy, zakocha się w nim od pierwszego wejrzenia i ciśnie mu, pod stopy, miljony!
— Boże! — wyszeptał Dżordżo.
Peggy nie miała zamiaru przedłużać tej sceny... I jej niesłychaną przykrość sprawiały podobne wyznania.
— Panie komisarzu! — powtórzyła, prawie ze łzami w oczach swą prośbę. — Czyż pan nie pojmuje? Ja nie chcę słuchać tego!
Dymski, który może przez „fachową“ ciekawość dopuścił do rewelacyj awanturnika, teraz energicz[1]ulitowawszy się nad Peggy, zbliżył się do O‘Briena zgroźną miną Ordecki.
— Skoro taka wasza wdzięczność za moje ostrzeżenia... ten począł, lecz przerwał.
W tejże bowiem chwili, Dżordżo porwawszy się za głowę, z jakimś głuchym jęłkiem, wypadł z pokoju. Nikomu z obecnych nie przyszło na myśl zatrzymywać go.
— Oto najlepsza odpowiedź! — znów wykrzyknął O‘Brien i zaśmiał się złym śmiechem.
Krótko trwał triumf awanturnika. Dymski skinął na znajdujących się w sąsiednim gabinecie wywiadowców i rychło ci wywiedli go z pokoju, by wraz z godną towarzyszką, baronową Wenden, odprowadzić do odpowiedniego aresztu.

W salonie zaległa przykra, kamienna cisza. Podczas, gdy Dymski przeprowadził w całym lokalu szczegółową rewizję. Ordecki stał wciąż niby przy-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Prawdopodobnie brak fragmentu tekstu.
178