Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.

szyć do niego o tej później porze z interesem?
Rychło otrzymał rozwiązanie zagadki. Bo, drzwi gabinetu rozwarły się z trzaskiem, a na progu ukazał się Dżordżo.
— Ty? — zawołał zdumiony, na widok syna, którego najmniej się spodziewał się ujrzeć. — Cóż cię sprowadza?
Dżordżo nie dał natychmiast odpowiedzi. Był widocznie zmieniony i blady, a włosy zazwyczaj ułożone starannie, spadały w nieładzie na zlane potem czoło. Również ubranie miał zakurzone i pomięte, jakgdyby odbył długą wędrówkę. Oczy błyszczały mu nienaturalnie.
— Dżordżo! — wymówił niespokojnie dyrektor uderzony tym widokiem. — Co ci się stało? Nieszczęście jakie? Przytrafiła ci się jaka przykrość? Nie jesteś podobny sam do siebie.
— Nic... nic... ojcze! — wyszeptał i opadł bezsilnie na najbliższe krzesło.
— Ależ on chory! — zauważył Kolbas, spoglądając ze zdziwieniem na młodego Grąża. — Musi mieć gorączkę!
Dyrektor powstał z za biurka i zbliżył się do syna.
— Mów? Co ci jest?
Wargi Dżordża poruszyły się bezsilnie i znać było, że toczy on ze sobą ciężką duchową walkę. Od chwili, gdy wypadł niczem oszalały z mieszkania Wendenowej, posłyszawszy straszliwe oskarżenie O‘Briena, biegał długo po ulicach trawiony różnemi myślami, nie wiedząc, co postanowić. Głęboki przewrót wewnętrzny jaki rozpoczął się w nim od szeregu dni pod wpływem niekłamanego uczucia dla Peggy, teraz dojrzał ostatecznie. Dość miał tego fałszu, obłudy, oszukiwania, dość dotychczasowego życia. Obecnie, dopiero pojmował, czem są

185