Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

ciekawość, a z obowiązku! Bo tu zachodzić może przypuszczenie zbrodni! Jest on, jednak, tak zagadkowy i mglisty, że przyznaję się, nie pochwyciłem najlżejszej nici... Pan może prędzej...
— Dajcie, dajcie list! — zawołał gorączkowo. Po chwili trzymał w rękach niewielki arkusik papieru, zapisany kilku wierszami. Został on zapewne, skreślony w wielkiem zdenerwowaniu i pośpiechu. Bo litery były powykręcane i nierówne.
Niespokojnie czytał!

Kochany Olku!

Nie wiń nikogo o moją śmierć, ja jedna tylko za nią odpowiedzialność ponoszę! Są rzeczy straszne, o których nawet w takich chwilach pisać się nie chce! Nie dobrze jest, gdy zbyt wiele swobody posiada młoda kobieta! Zapracowany w biurze, chcąc mi stworzyć jaknajwiększy dobrobyt, pozostawiłeś mnie samą, tem przyczyniając się niechcący do mojej zguby... Choć może i tak znalazłabym się w tych ohydnych szponach, w jakich się znalazłam... W szponach szajki! Nie, właściwie tylko jednego człowieka, potwora... Och, potwór to zbrodniarz bez czci i sumienia! Niech będzie przeklęty! Więcej nie dowiesz się nic, Olku! Ale pamiętaj! Nie zdradziłam Cię nigdy i Ciebie tylko jednego kochałam! Daruj mi, jeśli możesz, bo...

W szponach szajki? W szponach potwora? — powtarzał Ordecki, jak nieprzytomny — Zbrodniarz jakiś doprowadził, biedactwo, do tego rozpaczliwego kroku? Panie komisarzu! Szukajmy, przetrząśnijmy wszystkie szuflady, może odnajdziemy ślad, któryby nam dopomógł do wykrycia łotra!

15