Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

porywy szlachetniejsze i pragnął stać się innym za wszelką cenę. Kosztem nawet największych poświęceń.
— Ojcze! — wybuchnął niespodziewanie. — Mylisz się! Nie jestem chory! Tu zaszło coś daleko poważniejszego!
— Coś poważniejszego? — powtórzył Grąż, nie pojmując.
Dżordżo nie mógł się już nadal powstrzymać
— Na co — zawołał — zdadzą się te wszystkie komedje? Te udawanina! Wciąganie nawet najbliższych, jak pana Kolbasa, do złych i podejrzanych interesów!
Grąż zbladł. Syn w niepojęty sposób odgadł prawdę i przychodził, aby ostatecznie go zgubić.
— Oszalałeś! — zaprotestował. — Masz gorączkę! Sam nie wiesz, co pleciesz!
— Nie oszalałem i niestety, nie mam gorączki! — tamten zaprzeczył żywo. — Byłem, niedawno, w pewnem towarzystwie — skłamał umyślnie, by nie dobijać ojca wiadomością o udziale Reny w „artystycznych zebraniach“, i sądząc, że uda się Peggy, choć tę sprawę zatuszować — i tam w straszliwy sposób otworzono mi oczy! Nie masz nic, ojcze! Jesteś bankrutem! Ten cały dobrobyt i blichtr, jaki nas otacza jest jeno mydleniem ludziom oczów! W „Atobudzie“ utonęły dawno pieniądze udziałowców, próżno szukasz kapitałów, aby wykończyć budowle i lada chwila grozi nietylko ruina, lecz i skandal...
— Boże! — jęknął Grąż, chwytając się za głowę — Kto... Kto ci to wszystko powiedział?
Stał oparty o ścianę, oddychając ciężko, jakgdyby u jego stóp rozwarła się niespodzianie przepaść. Jeżeli zamierzał niedawno sam wyznać to wszystko Kolbasowi, prawda wypłynęłaby na

186