Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/193

Ta strona została uwierzytelniona.

kto ma silną wolę, nigdy nie bywa za późno! Wszyscyśmy zaczynali z niczego!
W gabinecie zaległa przykra, kamienna cisza. Podobną ciszę obserwować można w sądowych salach, gdy oskarżeni, którym wina została całkowicie udowodniona, oczekują w napięciu druzgoczącego wyroku.
Nie wiadomo, jak zakończyłaby się ta cała scena i co ostatecznie Kolbas oświadczyłby Grążowi, gdyby wtem nie zaszedł nieoczekiwany wypadek.
Drzwi gabinetu rozwarły się niespodzienie i weszli doń Peggy wraz z Ordeckim.
— Wy? — zawołał Kolbas, zdumiony.
W rzeczy samej, tak był przejęty toczącą się w pokoju dramatyczną rozmową, że nie posłyszał nawet zbliżających się kroków. Ordecki bowiem nie dzwonił, a otworzył drzwi biura swym kluczem i wraz z Peggy, bez uprzedniego oznajmnienia, udał się natychmiast do gabinetu.
I oni przybyli wprost z mieszkania Wendenowej, domyślając się, że po wyjaśnieniach O‘Briena, pośpieszył tam Dżordżo. Ale ten, zanim zdobył się na swe tragiczne zeznanie, długo krążył po ulicach, oni zaś przyjechali bezpośrednio. Dlatego też, zaledwiekilkunasto minutowa przerwa dzieliła jedno przybycie od drugiego.
— Wy? — powtórzył Kolbas, mierząc zdziwionym wzrokiem to córkę, to inżyniera.
Peggy spojrzała na wzburzoną twarz ojca, później na Grąża, który na jej widok, chcąc ukryć zmieszanie, odwrócił się i podszedł do okna, wreszcie na Dżordżo. Ten siedział obecnie złamany na krześle, zakrywając twarz rękami, w jakiemś odrętwieniu, z którego nie wyrwało go nawet, nieoczekiwane pojawienie się kuzynki.

189