Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.

— Powiedziano mi w domu, ojcze, — wyrzekła najskojniej, niby nic nie zaszło — że jesteś w biurze! Przyszłam więc, odwiedzić cię!
Kolbas dziwnie popatrzył na Peggy.
— Nie mam pojęcia — odparł — skąd tu wzięłaś i czemu przybyłaś w towarzystwie inżyniera Ordeckiego! Ale rad jestem, że cię widzę! W najbliższej przyszłości powracamy do Ameryki, a dziś jeszcze przeniesiemy się od państwa Grążów do hotelu.
Uśmiech zaigrał na wargach Peggy.
— Do hotelu? Powracamy do Ameryki? Thank you wery much! Dziękuję bardzo! Wcale mi się ten projekt nie podoba! Cóż takiego się stało?
— Zaszły pewne wypadki...
— Wypadki? Więc nie chcesz, papo, wejść jako wspólnik do „Atobudu“?
Miljoner rozłożył ręce.
— Niestety...
— It is a pity! Szkoda! Porzucasz taki dobry interes?
— Może! — muknął Kolbas, nie chcąc w obecności Ordeckiego wdawać się w przykre wyjaśnienia.
Ale Peggy nagle zawoła energicznie.
— Skoro ty nie chcesz, papo, to ja wejdę w charakterze wspólniczki! Posiadam pewne kapitały po matce i nie możesz mi zabronić, żebym niemi dobrowolnie rozporządzała! Wszak, potrzeba pół miljona? Mogę, zdaje się, dysponować podobną sumą?
Kolbas przywykł do różnych kaprysów córki i rzadko kiedy przeciwstawiał się im. Tym razem, jednak z gniewem rzucił:
— Oszalałaś?
— Wcale nie oszalałam! Przecież „Atobud“ przedstawia bardzo poważne widoki rozwoju? Prawda, panie inżynierze?

190