Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

Oczy dyrektora rozszerzyły się niepomiernie, a twarz z kredowej stała się purpurowa. Powoli stawało mu się jasne... Sprawy niesposób było załatwić delikatniej.
Tymczasem Dżordżo, niby tknięty prądem elektrycznym, nagle oderwał ręce od twarzy i porwał się ze swego miejsca.
— Peggy? — zawołał. — Ty... ty... po tem wszystkiem?...
— Cicho, Dżordżo! — rzekła szybko, pragnąc ukryć przed ojcem sceny, jakie się odbyły w mieszkaniu Wendenowej, bo zapewniwszy sobie milczenie Dymskiego, sądziła, że udział Reny w „artystycznych zebraniach“ uda się zatuszować. — Cicho! Dziś są takie czasy, że kobiety decydują o interesach, a mężczyźni winni ich słuchać!
Zrozumiał — i powoli wyszeptał:
— Ty... naprawdę... jesteś aniołem!
Również i Kolbas, który wciąż z pod oka obserwował swą córkę, pojął, że wie ona daleko więcej, niźli chce powiedzieć i zarówno ona, jak i Ordecki są wtajemniczeni we wszystko, a tylko z jakichś niezrozumiałych względów pragną ratować „Atobud“ i Grążów. Choć ździwiło go to nieco, gdyż w dotychczasowem postępowaniu Peggy nie zdradzała zbytniego sentymentu ani dla swych krewnych, ani dla Dżordża, nie śmiał jej oponować, przywykły stale ustępować córce we wszystkiem, mając do niej całkowite zaufanie. Zresztą, słowa Ordeckiego były najlepszem zapewnieniem, że Peggy nie działa lekkomyślnie.
— Skoro sobie tego życzysz — oświadczył — nie będę się sprzeciwiał! Pozostaniemy w Polsce i włożę swoje kapitały do „Atobudu“! Ale pod warunkiem, że kierować będzie pan Ordecki!

192