— Stupid boy! Ach, ty głupi chłopcze!
— Nie rozumiem! — mówił dalej. — Właściwie, po tem, co zaszło, nie powinnaś nawet spojrzeć na mnie!
Nagle spoważniała.
— Czyż nie domyśliłeś się — filuterne błyski przemknęły w jej źrenicach — że to, coś przyjmował za ekcentryczne wybryki rozkapryszonej, bogatej panny było jeno próbą? Że jadąc do Polski zdążyłam zebrać najdokładniejsze wiadomości o twoich przyzwyczajeniach i charakterze? Że wiedziałam, iż pan Dżordżo lubi hulać i marnować pieniądze. I nie zwiodły mnie, wygłaszane przez ciebie hasła o cnocie i skromnym trybie życia! Że przypuszczałam, iż toniesz po uszy w długach, a ratować się pragniesz bogatym ożenkiem! Toć nawet „rewelacja“ tego łajdaka O‘Briena o czeku — przepraszam, że o niemiłej historji wspominam — nie była dla mnie niespodzianką! Przygotowana byłam na to... Więcej powiem ci jeszcze. Ten nieszczęsny czek, od wczoraj, znajduje się w mojem posiadaniu...
— Niemożebne! — zawołał, zdumiony.
— Tak! — wyjaśniła. — Bo zacny pan Bierkugiel, który łączy swój zawód lichwiarza z procederem szantażysty, zwrócił się do mnie wczoraj bezpośrednio, dając do zrozumienia, choć nie upłynął termin, że posiada twój „niezbyt wyraźny“ czek i zapytuje, czy prawdą jest, że zamierzam wyjść za ciebie, zamąż...
— A to łotr! — zawołał.
— Wnet zrozumiałam, o co chodzi! A ponieważ posiadam kilka tysięcy dolarów oszczędności, wykupiłam czek, bez wahania! Nie obawiaj się więc, Dżordżo! Żadna przykrość ci nie grozi!
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.
195