Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/200

Ta strona została uwierzytelniona.

— Peggy... Peggy... — bełkotał.
Ona uśmiechała się coraz bardziej zagadkowo.
— Zapewne zaciekawia cię — jęła mówić dalej — czemu w ten sposób postąpiłam! Och, nie sądź, bynajmniej, że uczyniłeś na mnie piorunujące wrażenie i jesteś moją pierwszą i wielką miłością! — tu jej policzki rozczerwieniły się nieco — My first and dear love! Tylko... Stale marzyłam, aby osiąść w Polsce, a gdy ojciec jął napomykać o tobie, w mojej główce ułożył pewien obraz przyszłego szczęścia! Niestety, później napływać zaczęły niepochlebne wiadomości i zrodziło się rozczarowanie... Ale, poznawszy cię osobiście, nabrałam przekonania, że gorszą urobiono ci opinję, niźli jest w istocie. Umyślnie draźniłam twą zazdrość O‘Brienem i stwierdziłam, że posiadasz odwagę i ambicję! Grunt więc dobry, lecz spaczony przez rożne naleciałości i wychowanie! Ale, gdyby zeskrobać tę powłokę złotego młodzieńca, mógłby być jeszcze z ciebie człowiek, Dżordżo...
Przerwał gwałtownie.
— Uwierz, uwierz, Peggy, — wyrzucał z siebie szczerą spowiedź — że odkąd cię poznałem, nastąpił we mnie dziwny przewrót! Pokochałem cię pierwszą prawdziwą, czystą miłością, a jednocześnie pojąłem, że jestem ciebie niegodny! Nie, mnie nie obchodziły twoje miljony, pragnąłem jedynie twojej miłości! A jak mi wstyd było, żem ongi polował na twój majątek! Mojem sercem targał gniew i rozpacz, kiedy czule przemawiałaś do O‘Briena, a jednocześnie powtarzałam sobie w duchu, że zasłużona spotyka mnie kara! Gardziłem sam sobą, gardziłem swem dotychczasowem życiem, marzyłem, by stać się człowiekiem mocnym, prawdziwym twoim towarzyszem! Ale, przeszłość wlokła się za

196