Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak! tak! — powtórzył Ordecki — Przeczuwałem nieszczęście, po ostrzeżeniu Małgorzaty! Lecz Lili już wybiegła z domu... Wcześniej należało to uczynić...
— Ale o co pani chodziło — brzmiała dalej relacja starej służącej — czemu czuje się taką nieszczęśliwą, nie miałam pojęcia! Kiedy ją nieśmiało zapytałam, co jej dolega, odparła mi opryskliwie, bym nie wtrącała się do tego, co mnie nic nie obchodzi... Po raz pierwszy Lili obeszła się ze mną tak szorstko... Wtedy wszystko powtórzyłam panu...
— Lecz, — badał dalej komisarz Dymski — teraz, ostatnio, przed godziną? Nie mówiła nic? Do Małgorzaty? Do siebie? Może pani Małgorzata posłyszała jakie zdanie?
— Zaraz, zaraz, po kolei! — odparła zmarszczywszy w zamyleniu czoło. — Wszystko powtórzę. Kiedy pani wróciła po północy, zaraz pojęłam, że coś niedobrego się święci. Była wzburzona, zaczerwieniona, oczy błyszczały nienaturalnie. Powiedziałam jej, że pana w domu niema, ucieszyła się wtedy jakby nawet, późnie kilka minut krążyła niespokojnie po mieszkaniu, wreszcie weszła do gabinetu. Pan zadzwonił. Telefon jest u nas w przedpokoju. Dowiedziawszy się odemnie, że to pan telefonował i niedługo powróci, zmarszczyła czoło i wydawało mi się, że z jej ust padł cichy szept: „więc niewiele mi pozostało czasu“. Później spojrzała na mnie dziwnie i poleciła ostro, abym natychmiast szła do kuchni. Ale ja, udałam tylko, że odchodzę, a pozostałam w sąsiednim pokoju. Przez szparę w drzwiach, mogłam widzieć, co pani robi w gabinecie. Usiadła przy biurku i prędko zaczęła pisać list, o ten list, który panowie czytali...
— A potem? — gorączkowo wykrzyknął Ordecki.

17