Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.

— Potem, pani wstała od biurka i prawie głośno wymówiła, do siebie...
— Co? Co?!
— Tak będzie dobrze!... A w szufladach nic nie znajdą...
— Domyślałem się tego! — mruknął komisarz.
— Na nieszczęście, w tejże chwili, pod mojemi stopami w salonie, gdzie stałam, zatrzeszczała podłoga. Zanim zdołałam się ukryć, pani tam wpadła i zaczęła mi robić wymówki, że ją szpieguję. Nie widziałam pani Lili nigdy jeszcze w takim gniewie! Prędko uciekłam do kuchni...
— O, czemuż nie pozostała Małgorzata! — wyszeptał Ordecki.
Dymski jednak, chciał swe badanie doprowadzić do końca!
— A czy będąc w kuchni, nic więcej nie posłyszała pani Małgorzata?
Stara zawahała się chwilę.
Nie, nic! Później dopiero stuk otwieranego okna i krzyk na ulicy! Ale o tem panowie wiedzą! Tylko...
— Tylko?
— Mogło mi się wydawać! Że przedtem, na parę minut, pani coś porusza w gabinecie na kominku! Ale to chyba nie ma znaczenia!...
Ordecki i komisarz drgnęli jednocześnie.
— Na kominku? — powtórzył Dymski — Cóż pani Ordecka, przed śmiercią, mogła poruszać przy kominku? Ach — wykrzyknął nagle — czy ona tam nie spaliła jakichś papierów?
Rzucili się z Ordeckim a sypialni w stronę gabinetu. Wślad za niemi pośpieszył, zaciekawiony, lakarz.
Komisarz ukląkł i pochylił się nad ciemnym otworem. Starannie tam szukał.
— Nie omyliły mnie przewidywania! — raptem

18