Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

zawołał — Jest tu kupka popiołu! Ktoś niedawno widocznie spalił listy...
Wyciągał je powoli. Ale, na pierwszy rzut oka były to tylko zwęglone szczątki. Nagle, stojący za nim Ordecki drgnął i nie mógł się powstrzymać od okrzyku:
Jednak jest ślad...
Śród spalenizny zabłysły naraz dwa maleńkie białe skrawki...
Podbiegłszy do lampy elektrycznej, badali je teraz uważnie. Jeśli był to ślad, to więcej, niż nikły. Bo, pierwszy z tych skrawków, pochodził zapewne, z jakiegoś listu i zawierał jedno słowo: „o ile nie spełnisz“, zaś drugi był nadwęgloną resztką fotografji na pocztówce i przestadwiał część ręki. Długie, kościste palce mężczyzny, przyozdobione dziwnego kształtu pierścieniem.
— Niewiele, a jednak dużo! — mruknął komisarz — bo teraz już ustalić można, że nieboszczka spaliła przed śmiercią list, zawierający pogróżki. Świadczą o tem wyrazy: „o ile nie spełnisz“. Dalej! Ludzi, noszących podobne pierścienie, nie wielu mamy w Warszawie!...
Ordecki spoglądał z rozczarowaniem na maleńkie papierki kryjące zagadkę straszliwej tragedji.
— Cóż z tego? — mamrotał — i tak wiemy, że nieszczęsna dostała się w sieci jakiegoś nędznika! Lecz czyje? A poszukiwać człowieka, noszącego podobny pierścień, wypadnie bardzo długo!
— Może nie tak długo, jak pan sądzi! — starał się go pocieszyć Dymski — Czasem wielką rolę odgrywa przypadek! Ja z mej strony, uczynię wszystko...
— Panie komisarzu! — rzekł, chwytając przedstawiciela porządku za rękę — W czyje szpony do-

19