Naczelny dyrektor „Atobudu“ — dziwoląg ten językowy oznaczał „Akcyjne Towarzystwo Budowlane“, — Antoni Grąż, siedział w swym wspaniałym biurowym gabinecie i czytał uważnie poranne wydania dzienników. Musiała go mocna pochłaniać ta lektura, bo choć w przyległej poczekalni znajdowało się kilku...
Dyrektor Grąż był to wysoki, postawny, nieco tęgi, o grubym karku, piędziesięcioparoletni mężczyzna na którego twarzy, rzekłbyś, raz na zawsze osiadł dobroduszny wyraz. Lecz, ktoś bystry, ktoby uważnie wpatrzył się w tę twarz, wnet odgadnąłby łatwo, że dyrektor nie jest tak miły i uczynny, jakby to na pierwszy rzut oka wydawać się mogło. W rzeczy samej, dyrektor Grąż, wybiwszy się, dzięki własnemu sprytowi na znaczne stanowiska, umiał dobrze w życiu rozpychać się łokciami i nie przebierał w żadnych środkach byle dojść do celu. A łysina na ciemieniu, zmysłowe usta, otoczone przystrzyżonym, wyczernionym wąsikiem i worki