Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niestety! Nic ponadto, o czem podają gazety!
— Nic! — niby westchnienie ulgi wyrwało się z piersi dyrektora.
Ordecki, który dotychczas odpowiadał dość zstywno i niechętnie, ożywił się, jakby nagle, pod wpływem dręczących go myśli.
— Tylko skrawek papieru — energicznie zabrzmiał na drugim końcu telefoniczengo drutu jego głos — i niewiele znacząca resztka fotografji! Cieszą się już, zapewne zbrodniarze, że im ta śmierć ujdzie bezkarnie! Ale, choć niema żadnych śladów, przysięgam, że nie spocznę, póki ich nie pochwycę!
— No tak... tak... — niezbyt zachęcał Grąż — Powinien kolega dołożyć wszelkich starań! Miejmy nadzieję, że to rychło nastąpi!
Jeszcze parę zdawkowych frazesów — i Grąż powiesił słuchawkę.
Teraz głęboko odetchnął, a czerwień powoli jęła niknąć z jego policzków.
Więc nic nie widziano! Nic nie ustalono! Ta przeklęta warjatka zdążyła przed śmiercią, wszystko zniszczyć! Skrawek papieru i resztka fotografji! Niewiele! Długo może szukać Ordecki, zanim cokolwiek ustali i niezbyt straszne są jego pogróżki. Rychło zniechęcony uspokoi się.
Dyrektor z namaszczeniem zapalił cygaro i z błogością, jakby mu ciężar spadł z serca, zaciągnął się dymem. Już miał zadzwonić na woźnego, aby ten wprowadził oczekujących nań interesantów, kiedy nagle rozległo się stukanie w drzwi gabinetu, a w ślad za nim, drzwi rozchyliły się lekko i w szparze zajaśniała czyjaś łysa głowa.
— A, pan Matakiewicz! Proszę, niech pan wejdzie!
Do gabinetu wsunął się mały, chudy, zasuszo-

24