Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

— Oczywiście Ordecki nie przyjdzie przez kilka dni do biura! Może pod tym względem i lepiej dla nas się stało! Czy ne należy wykorzystać tej jego nieobecności?
Grąż jeszcze nie zrozumiał.
— W jaki sposób? — zapytał.
— Matakiewicz podniósł brwi do góry, a z poza okularów, rzucił pełne wyrzutu spojrzenie, jakby zdziwienia niedomyślnością swego zwierzchnika.
— Przecież Ordecki był tym, który przeszkadzał nam najwięcej! — cicho wymówił — A czasu niema do stracenia! Mamy nóż na karku!...
Dyrektor drgnął. Pod wpływem wiadomości o śmierci Lili Ordeckiej, zapomniał na chwilę o gorszych kłopotach.
— Tak! — bąknął.
— Pobraliśmy — wykładał teraz przyciszonym głosem Matakiewicz — od akcjonarjuszów wszystko, co się dało wziąć. Właściwie dwa razy. Raz na samą budowę, a później na dodatkowe wydatki. Wynosi to miljonowe sumy. Udziałowcy dopominają się o jaknajszybsze wykończenie domów, tu stoją ledwie fudamenty, ani jeden nie został podprowadzony pod dach. A pieniędzy na wykończenie niema... Potrzeba, żeby choć zamydlić im oczy i sfabrykować tandetę z paręset tysięcy...
— Paręset tysięcy!
W głowie Grąża przemknął nagle obraz dwóch ostatnich lat, odkąd począł brać te nieszczęsne pieniądze. Czyż mógł kiedy przypuścić, że cała sprawa zakończy się takim skandalem. Stale operował cudzemi fuduszami i jakoś mu się udawało. A tu naraz ta powszechna stagnacja, spadek giełdowych papierów, ogólny zastój, nieprzewidziane podatki. Z pobranych sum prawie połowy braknie. Pochłonęły ją nieszczęsne spekulacje i wystawne życie dy-

26