mnie! Katon chodzący, dwudziestego wieku! Więcej jeszcze, zagroził, że o ile pieniądze na budowę nie wpłyną, on pierwszy oczy otworzy udziałowcom! Musiałem później koło niego skakać, robić wysiłki, żeby go udobruchać, okłamywać fikcyjnemi terminami. Dlatego też... — tu nagle urwał Grąż, jakby przypomniawszy sobie i o innym sposobie złamania oporu i przekupienia Ordeckiego, lecz o tym nie zamierzał wspominać Matakiewiczowi.
Tamten zaprzątnięty swą myślą, gadał dalej:
— Możnaby wykorzystać katastrofę, jaka spotkała Ordeckiego! Ponieważ ma obecnie głowę zaprzątniętą i przez szereg dni do biura się nie zjawi, podjąłbym się wyszukać innego inżyniera, któryby zdecydował się sporządzić wygodny dla nas kosztorys Jak się podoba, panu dyrektorowi, maja propozycja?
— Niebezpieczne! — odparł — Gdy później o tem Ordecki się dowie, może krzyczeć, protestować, poda jakie rewelacje do pism...
— To może, pan dyrektor, wynajdzie inną radę?
Lecz dyrektor rady nie znajdywał. Natomiast rzucił krótkie zapytanie:
— Ile mamy w kasie?
— Zaraz sprawdzę i wnet tu powrócę! — odrzekł, odchodząc Matakiewicz.
W czasie jego nieobecności Grąż przyjął interesantów. Byli to przeważnie drobniejsi udziałowcy, którzy przychodzili się zapytywać, kiedy wreszcie znajdą się w dawno kupionych u dyrektora mieszkaniach. Przyjął ich tak uprzejmie i z taką pewnością siebie, wyznaczał bliskie terminy, że odeszli zachwyceni, głośno, wychwalając Grąża.
A gdy znikł ostatni z nich, wnet z powrotem wślizgnęła się do gabinetu figura buchaltera.
Na lisiem obliczu rozlany był smutek.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.
28