— Ile? — zagadnął niecierpliwie dyrektor.
— Tak, jak nic! — rozkrzyżował ręce Matakiewicz — Kilkaset złotych.
— Co? Przecież wczoraj, wpłynęło do kasy parę tysięcy?
— Musiał kasjer — tłumaczył Matakiewicz — wypłacić pensje urzędnikom! Dziś piąty, a gaże otrzymują pierwszego. Niecierpliwili się! I tak nastąpiło kilka dni zwłoki!
Grąż wyciągnął rękę z pasją, w stronę sąsiednich pokojów, skąd dobiegał przytumiony stukot Underwood‘ów i Remingtonów.
— Głodomory! Psiakrew! — zaklął — Nie trzeba im było znów obciąć pensji? Śmiało mogliśmy to zrobić, a zostałyby pieniądze. Dziś każdy urzędnik jest niewolnikiem i pracuje za to, co mu się da, z łaski! A jeśli grymasi i kaprysi to won! na bruk!
Maksyma ta jednak nie rozwiązywała położenia.
Zaległa cisza.
— A mnie tak potrzeba pieniędzy! — po przerwie stęknął dyrektor.
Matakiewicz zrobił współczującą minę, ale milczał.
— Choć ze trzy tysiące — mówił dalej Grąż — Takie wydatki mam w domu! Może pan wymyśliłby co?...
Dyrektor, wspominając o domowych wydatkach, nie by zupełnie szczery, bo w domu nie odznaczał się zbytnią hojnością, a pieniądze były mu potrzebne na inne cele. Nadmieniając jednak o tem Matakiewiczowi, sądził, że ten zaofiaruje się z pożyczką. Toć przecież tyle pieniędzy przy nim zarobił.
Buchalter zrozumiał aluzję. Nie miał wszakże ochoty się angażować. Zbyt niepewne mu się wydawało obecnie stanowisko dyrektora.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.
29