Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

jakiej nauki, od paru lat tylko udawał pana, wcierał się w bawiące sfery, należał do wszystkich klubów i towarzystw, gdzie pieniądz daje wstęp, a nawet grywał grubo w karty i hulał porządnie. Początkowo ojciec dumny był nawet z tego i chełpił się, w swej próżności, że Dżordżo na „hrabiego“ wyrasta i li tylko z hrabiami przestaje. Bez skrzywienia, płacił poważniejsze długi, mniemając, że syn, dzięki dobrej powierzchowności, swym stosunkom i manjerom uczyni wielką karjerę, zostanie dyplomatą, kto wie, ambasadorem. Lecz odkąd poczęło się rwać, drżał trochę, by Dżordżo nie przyprawił go o poważniejsze kłopoty, a szczerze rozmówić się z synem nie miał odwagi. Lękiem go też napawało, gdy ten na całe dni z domu znikał i rozumiał, że prędzej, czy później dojść musi do decydującego wyjaśnienia.
Siostra Dżordża, Rena, choć w gruncie była do niego podobna, na zewnątrz starała się zaznaczyć duchową odrębność. Również próżna, jak on, usiłowała swem zachowaniem podkreślić swą kulturę i wykształcenie. Pozowała na istotę wyższą, o artystycznej duszy, żądną wrażeń niezwykłych. Podczas kiedy Dżordżo, uganiał się za konkietami światowemi i kobietami, ona pochłaniała powieści, twierdząc że tylko towarzystwo artystów ją zadawalnia, że wogóle w Warszawie się nudzi i że wszyscy wokół są płytcy i banalni, Grąż niezbyt ją lubił, bo odrzuciła ona parę dobrych „partyj“, twierdząc, że za dorobkiewicza nie wyjdzie i na tem tle dochodziło pomiędzy niemi do konfliktów. Szczególniej, że panna Rena wytwarzała sobie poza domem swoje towarzystwa, o których rodzicom wspominała niechętnie. Od pewnego czasu, nie wiadomo czemu, chodziła przybita i smutna, lecz nikt z domowników nie zwracał na to uwagi. A szkoda.

34