Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.

dzo nabożna, gdzie wypłakiwała swe żale na złego męża i dzieci, a kłótnie ze służbą, bo nie mogąc się przyzwyczaić do nowych porządków w domu, wciąż wtrącała się do wszystkiego i spierała o drobne oszczędności.
— Jadł więc w milczeniu Grąż zupę, kiedy nagle spojrzawszy na córkę, zapytał:
— Cóżeś ty dziś taka blada, Reno?
— Et, nic! — odparła panna, niechętnie, czerwieniąć się lekko — Czytałam długo w nocy!
Pani Małgorzata uznała za stosowne się wmieszać:
— Ach ta Rena i ten Dżordżo! Najprzód, tylko on z domu uciekał, a teraz i ona znika!
— Gdzie ty tak chodzisz? — zagadnął ojciec.
Wzruszyła ramionami.
Znów zaległa cisza. Lokaj zmienił półmiski i podał następną potrawę. Obiady w domu Grążów nie były skomplikowane, a dyrektor swe wykwintne, kulinarne zamiłowania zadawalniał gdzieindziej, na mieście.
Milczenie tym razem przerwała Rena.
— Duże musiało dziś być poruszenie w biurze! — rzekła, patrząc na dyrektora — Żona inżyniera Ordeckiego odebrała sobie życie!
— Tak! — bąknął.
— Nie znałam jej wcale — mówiła dalej — ale słyszałam, że to była młoda i przystojna kobieta! Cóż się stało? Pisma podają takie dziwne szczegóły!
Grąż z trudem się opanował.
— Niezrozumiała historja — odparł, siląc się na spokój — Podobno wpadła w ręce jakiegoś szantażysty. Więcej nic ci powiedzieć nie umiem! Ordecki, oczywiście nie przybył do biura! Ale mam nadzieję, że najbliższe dni przyniosą rozwiązanie tej zagadki...

36