Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

sać się swym dostatkiem, ściągała od czasu do czasu z prowincji różnych krewniaków, drobnych urzędniczków, lub też rzemieślników, którzy tygodniami przesiadywali u dyrektora. Śmiecili na dywany, brudzili posadzki, łazikowali po mieście, przechwalając się bliskiem powinowactwem z potężnym Grążem i wreszcie, po parotygodniowym pobycie odjeżdżali, nie omieszkawszy uprzednia zaciągnąć większej, czy mniejszej pożyczki. To też Grąż burknął opryskiwie:
— Znowu?
Szorstki ton męża nie uczynił na pani Małgorzacie najlżejszego wrażenia.
— Tak! — odrzekła z jakimś wyrazem zadowolenia — przyjeżdżają niedługo. Pragną się u nas zatrzymać!
Nie, tego już było stanowczo Grążowi za wiele. Intruzi, w obecnych warunkach, kiedy żył, niby na wulkanie, stanowią prawdziwą klęskę.
— Dość mam tych oberwusów! — wykrzyknął — Tym razem zachcesz Małgorzato...
Ale pani Małgorzata nie dała mu dokończyć. Wyciągnęła jakiś list z kieszeni, rzuciła frazes, którym pragnęła zaimponować mężowi od rana.
— Krzyczysz, a nie wiesz, o co chodzi! Przyjeżdża Janek Kolbas, mój brat cioteczny, z Ameryki! Właśnie otrzymałam list! wszystkich moich krewnych nazywasz hołotą i wyzyskiwaczami, o nim chyba jesteś odmiennego zdania.
— Janek Kolbas! — powtórzył dyrektor, nagle zmieniając ton.
Janek Kolbas, a właściwie Jan Kolbas, mężczyzna prawie sześćdziesięcioletni, był, w rzeczy samej bliskim kuzynem pani Małgorzaty i jak o tem świadczyło nazwisko, pochodził z biednej, rzemieśl-

38