niczej rodziny. Bodaj nawet nazywał się Kiełbasa, a tak przynajmniej przezywali go rówieśnicy i koledzy. Wywędrował on jednak, przed kilkudziesięciu laty, jako zupełnie młody chłopak do Ameryki, gdzie począwszy od prostego robotnika, dorobił się znacznego majątku. Obecnie posiadał w Chicago fabryki żelaznych wyrobów, domy własne, nawet willę w San Francisko i na wiele miljonów dolarów można było go oszacować.
Z Polską podtrzymywał stosunki, od czasu do czasu pisując do pani Małgorzaty, bodaj ostatniej, pozostałej przy życiu krewnej. Działo się to może przez chęć popisania się swą karjerą, może przez istotną tęsknotę do swoich, która w każdym polaku na obczyźnie się odzywa. W domu Grążów wyrażano się o nim stale z wielkim respektem, a jeśli dyrektor dotychczas nie poświęcał większej uwagi krewniakowi swej żony, to tylko dlatego, że osiągnąwszy znaczne stanowisko, liczył, że rychło sam zdobędzie miljony. W obecnym stanie rzeczy przyjazd Kolbasa zaświtał, niby różowa jutrzenka nadziei.
— Cóż go tu sprowadza? — odezwał się uprzejmie do żony. — Chce zobaczyć, po latach Warszawę? Niezbyt ona teraz wesoła!
Pani Małgorzata, rada z wywołanego wrażenia, wskazując palcem na jakieś ustępy listu, wyjaśniała dalej.
— Wyobraź sobie, że ma daleko poważniejsze zamiary! Pragnie, wogóle, przenieść się do kraju.
— Przenieść się do kraju?
— Bardzo być może, że ze względu na córkę! Przybywa bowiem nie sam, a z Peggy. Jest ona już dorosłą panną, na wydaniu. Żona Janka umarła przed rokiem.
— Peggy!...
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.
39