Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

Dyrektor doznawał uczucia człowieka, który lecąc w bezdenną przepaść, naraz miast runąć na kamienie, spada na miękkie poduszki. Doprawdy, trzeba było szczęścia Grąża, aby tak nagle na horyzoncie, gdy wszystko wydawało się stracone, pojawił się ten Kolbas. Ma czem mu zaimponować. I bogatem mieszkaniem i drogim Packardem i biurem, z szeregiem urzędników. Biuro to stoi na glinianych nogach i lada dzień grozi katastrofą, lecz cóż go teraz obchodzi? Nawet pożyczka paruset tysięcy, którą możnaby wyłudzić od Kolbasa, pod pozorem wciągnięcia go do „Atobudu“ jest głupstwem. Toć, Kolbas przywozi córkę do Warszawy, aby ją wydać za mąż. A cóż łatwiejszego, niźli małżeństwo w rodzinie, szczególniej, gdy wszyscy zamieszkają pod jednym dachem. A Dżordżo, jego syn, duma i chluba dyrektora, który dotychczas, co prawda, tylko hulał i tracił pieniądze, jest tak przyjstojny i posiada taką towarzyską ogładę, że przypaść do gustu może, nawet najbardziej wybrednej pannie. Peggy i Dżordżo. Dzięki temu związkowi, który nastąpić może w bardzo bliskiej przyszłości, Grąż nietylko wybrnie z niebezpiecznych afer, nietylko zatuszuje sprawy, grożące kryminałem — ale, miast pójść do więzienia, stanie się naprawdę, wielkim przemysłowcem, miljonerem...
— Uf! — aż odetchnął głęboko.
I pani Małgorzata myślała o czemś podobnem.
Wzrok jej błąkał się machinalnie po bogatem urządzeniu sali jadalnej, po ciężkich rzeźbionych meblach i gdańskich szafach, po rozstawianej na niej porcelanie i kryształach, po rozwieszanych na ścianach gobelinach i serwskich talerzach.
Choć nie wątpiła ani na chwilę w bogactwo męża, choć w mózgu jej nigdy nie zrodziłoby się podejrzenie, iż nad głowami ich wszystkich, siedzących

41