Obiad się skończył.
Grąż otarł usta serwetą i powstał od stołu. Podszedł do żony i na jej czole złożył pocałunek. Zdarzyło mu się to również od lat wielu po raz pierwszy, bo zazwyczaj poprzestawał na lekkiem skinieniu głową. Jakby, spodziewany przyjazd bogatych krewniaków i ją wywyższył w jego oczach.
Potem zbliżył się do Reny i zkolei ucałował serdecznie.
Jednem słowem, w domu Grążów zapanował, rzekłbyś szczery, rodzinny nastrój.
Tylko panna Rena, przyjęła ten objaw czułości ojcowskiej dość obojętnie. Lekko odwróciła główkę, a nieokreślony grymas przebiegł po jej twarzy.
Ale panna Rena była osóbką bardzo oryginalną i oddawna wytwarzała sobie poza domem, swe własne, odrębne życie.
Cóż ją mogła cieszyć karjera brata, lub zamiary ojcowskie? Kiedy...
Posiadała ona swe własne zmartwienia, może nie mniej groźne, niźli troski Grąża i obecnie łamała sobie główkę, nie wiedząc, jak z nich wybrnąć.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/47
Ta strona została uwierzytelniona.
43