Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

nego sprawcę, a poznawszy zgangrenowanego do gruntu Toma, posądzał, że ten nie tylko za daleko posunął się z młodą kobietą, ale wprost ograbił ją z brylantów. Piękna byłaby historja, gdyby to wszystko, wraz z jego nazwiskiem na światło dziennie wylazło!
Dlatego też zdziwieniem go napawały kategoryczne zaprzeczenia nie tylko Toma, ale i Marleny — bo wpakowawszy w błoto Ordecką, nie mógł się doszukać innej przyczyny jej śmierci.
— Więc, któż to zrobił? — rzucił. — Co spowodowało samobójstwo
Tom, na którego twarzy, znać było zaniepokojenie, począł wyjaśniać.
— Nic nie pojmuję! Nie rozumiem, czyja to sprawka i jestem w największej obawie, aby niesłuszne posądzenie na nas nie padło! Ale, zdaje mi się nie ryzykujemy nic, bo Ordecka poniszczyła przed śmiercią papiery.
— Ale kto, kto? — naglił dyrektor.
— Więc opowiem panu wszystko szczerze — mówił tamten — co było między nami! Przez kilka wieczorów, pani Ordecka, jakby istotnie okazywała mi przychylność i wydawało mi się, że jestem na dobrej drodze. Początkowo, nie chciałem postępować zbyt obcesowo, aby jej nie speszyć. Sądziłem jednak, że już nastaje chwila, aby rozpocząć miłosne oświadczyny! Działo się to trzy dni temu.
— Trzy dni temu?
— I właśnie tego wieczora spotkał mnie zawód najokropniejszy, o którym nie wspominałem panu dyrektorowi, aby go nie zniechęcać. Bo, choć pani Ordecka, przybyła, jak zwykle z koleżankami na dancing, zachowywała się względem mnie tak obojętnie, że byłem niemile uderzony!

49