Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

Mimo wszystko, mówiła ona tylko urywkami i miałem wrażenie, że jakiś niepojęty lęk skuwał jej usta. Zresztą, później nie mogłem, mimo najszczerszych chęci wydobyć z niej bliższych szczegółów, bo gdzieś znikła, podobno wyjechała z Warszawy, albo też...
— Cóż właściwie ona opowiadała takiego przerażającego?
Uczynił pauzę, dla większego wrażenia, poczem rzucił.
— Za Wendenową stoi jakiś mężczyzna. Łotr nad łotrami, ale obdarzony niezwykłą siłą. Coś w rodzaju hypnotyzera kieruje on nią całkowicie... Tam również wciąga do tej spelunki niewiasty, aby je skompromitować i ograbić... Z mojej znajomej wyciągnął on podobno wcale okrągłą sumkę, ale w żaden sposób wyznać nie chciała w jaki sposób to się stało. Również powiedzieć nie chciała, ani jak wygląda ani kim jest w istocie... Jej zwierzenia, które właściwie nie były zwierzeniami, czyniły takie wrażenie, iż ktoś nawet zdala panuje nad nią i w chwilach, naprawdę niebezpiecznych, zmusza do milczenia...
— Nadzwyczajne! Zaiste, zachodzi tu wielkie podobieństwo do tragicznej przygody Lili Ordeckiej! — zauważył poruszony dyrektor — Czy i pan na tej zasadzie wysnuwał swe wnioski?
— Nie — odrzekł mocno Tom — posiadam prawie dowód, iż tam właśnie ją wciągnięto!
— Dowód? Tak! Bo wszystko, co wyciągnąć mogłem z mojej znajomej, starając się nieznacznie wysądować ją do dna, jak wygląda ów czart w ludzkiej postaci, było tylko, iż nosi on pierścień niezwykłego kształtu. A przecież na fragmencie fotografji, który

52