Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

— Hrabia O’Brien! — jakoś niepewnie rzucił Dżordżo.
— O’Brien? Nie słyszałem o takim panu!
Dżordżo począł szybko tłumaczyć:
— Bardzo wytwony! Na pół cudzoziemiec na pół Polak, bo ojciec był anglikiem, a matka pochodziła ze Lwowa. Od niedawna bawi w Warszawie i poznałem go w bardzo wykwintnem towarzystwie...
— Czy nie w których z klubików, w jakich w karty się zgrywasz? — rzucił Grąż, bo niezbyt spodobała mu się powierzchowność nieznajomego — Wygląda nieco na międzynarodowego awanturunika!
— Nie... nie... — szybko zaprzeczył — To dżentelmen w każdym calu! Może być papa całkowicie spokojny.
Grąż dalej nie nalegał. Co innego miał na myśli i rad był, że przyłapał syna.
— Słuchaj! — rzekł, ujmując go pod rękę — Przejdziemy się trochę! Pragnę z tobą porozmawiać!
Nowa fala krwi przepłynęła do twarzy Dżordża. Znać było, że obawia się on, iż ojciec poruszy jakiś przykry temat. Przymusiwszy się do śmiechu, odparł:
— Ależ z największą chęcią...
Skręciwszy w boczną uliczkę, szli powoli, bez celu.
Grąż począł tłumaczyć:
— Mój kochany! Rozumiem, młodość ma swoje prawa i musi się wyszumieć. Goniłeś za dziewczynami, grywałeś w karty, ale najwyższy czas się ustatkować! Płaciłem twoje długi nawet bez skrzywienia, ale dziś nie byłbym w stanie ich zapłacić! Panuje powszechny kryzys, a moje interesy znajdują się w opłakanym stanie.

55