Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdyby dokoła nie poczynał zapadać mrok, spostrzegłby bladość, jaka pokryła twarz syna.
— Nie byłbym w stanie zapłacić! — powtórzył z naciskiem — Dlatego, musisz stać się poważny! Nowe długi skompromitowałyby tylko mnie i ciebie!
— Interesy „Atobudu“ idą tak źle? — bąknął młody nieśmiało.
— Jaknajgorzej! Mówię ci w zaufaniu, jesteśmy prawie zachwiani! — dyrektor nie uważał za wskazane wspominać czemu to nastąpiło — Niechaj ci wystarczy, że sam dziś poszukiwałem paru tysięcy i nie mogłem ich dostać!
Ciężkie westchnienie wyrwało się z piersi Dżordża. Ginęła ostatnia deska ratunku. I on miał „honorowe długi“, z któremi nie śmiał się zwrócić do ojca. Obecnie nikła ostatnia nadzieja.
— Więc, wszystko stracone? — wyrwało mu się mimowolnie.
Grąż przystanął, puścił ramię syna, wyciągnął złoty portcygar i powoli zapalał papierosa. Dżardżo spostrzegł w świetle zapałki, że mimo poprzednich pesymistycznych słów, twarz dyrektora nie jest smutna.
— Nie, jeszcze nie wszystko stracone! — odrzekł — Choć sam, do niedawna tak sądziłem! Pozostaje ratunek.
— Ratunek?
— Który spada w bardzo nieoczekiwanej postaci! Nie raczysz bywać w domu, to nie wiesz co się dzieje. Najdalej za miesiąc przyjeżdża z Ameryki twój wuj Jan Kolbas, z córką...
— Kolbas przyjeżdża?
— Posiada on ciężkie miljony, a swą córkę Peggy, twoją kuzynkę pragnie tu wydać za mąż! Reszty, nie potrzebuję ci chyba tłomaczyć...
— Ach...

56