Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.

i szczelnie zapełnionej strojną publicznością sali póki nie dojrzał tego, kogo pragnął spotkać.
Lecz, jeśli wspominał ojcu, że oczekuje go przyjaciel, to ten przyjaciel był osobliwego gatunku.
Przy niewielkim stoliku, w rogu kawiarni, siedział jakiś mężczyzna, o wybitnie semickim wyglądzie. Niski, gruby, o potężnej łysinie, ubrany z krzykliwą elegancją. Na krótkich palcach połyskiwały drogie pierścienie, a w ustach złote plomby. Ćmił cygaro i spozierał na młodego Grąża, z wyrazem nieukrywanej ironji.
Współczesne Schyloki przeniosły się z zapadłych dziur i zakamarków do pierwszorzędnych kawiarni i tam załatwają swe lichwiarskie interesy. Miast chałatów stroją ich pierwszorzędne garnitury.
Młody Grąż zbliżył się do stolika uścisnął ubrylantowaną, lecz o brudnych paznokciach rękę, i usiadł na krzesełku.
— Panie Bierkugel — począł — przyniosłem to, czego pan żądał!
— Czek?!
— Tak!
— Z podpisem ojca?
Dżordżo pochlił głowę, aby ukryć czerwień, zalewający jego policzki.
— Z podpisem ojca! — wybełgotał — Oto jest! Służę!
Wyciągnął z kieszeni niewielki papierek i wręczył go lichwiarzowi. Ten obejrzał go ze wszech stron, nie krępując się nawet tem, że manipulacje mogli zauważyć sąsiedzi przy bliższych stolikach, poczem cmoknął i przymrużył oko.
— W porządku?
— Jakże nie ma być w porządku — oświadczył Bierkugiel ciągle spozierając na Dżordża złośliwie — jeśli syn dyrektora Grąża sam przynosi mi jego czek

58