Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

i jeszcze dla pewności żyruje na odwrocie? To ja się pytam, co będzie w porządku?
— Przecież tak pan żądał!
— A jakże mogłem żądać inaczej!...
Dżordża wściekało to najwięcej, że lichwiarz domyśla się wszystkiego. Że domyśla się, że podrobił podpis ojca i czek jest sfałszowany. Ale przecież najwyraźniej zapowiedzał Dżordżowi, że nie da mu ani grosza, o ile nie ujrzy podpisu dyrektora Grąża na czeku, bo zwyczajnych weksli oddawna Bierkugel od nikogo nie chciał przyjmować. Dziś zrana jeszcze, grubo namyślał się Dżordżo, czy pójść na tę „kombinację“, mimo poprzednich własnych czeków, które był winien lichwiarzowi, a których termin upłynął i mimo wiszącego nad nim przykrego, honorowego długu. Dopiero rozmowa z dyrektorem zdecydowała go ostateczne. Wszak ojciec oświadczył wyraźnie, że zapłacić grosza teraz nie jest w stanie, a miljony dzięki rychłemu amerykańskiemu marjażowi, wydawały się prawie pewne. Nikt o tym długu się nie dowie, a pieniądze Peggy tą bagatelę pokryją.
— Panie Bierkugel — rzekł tylko, gwoli ostrożności — czek, jaki panu doręczam nie nosi daty! Jest wystawiony in blanco! Zresztą, tak pan sobie życzył! Choć uprzedzam, że termin musi być minimalnie miesiączny, a po tym terminie może nastąpić prolongata...
— Żądam czeków — odparł, patrząc Dżordżowi prosto w oczy — bo weksli dziś nikt się nie boi i nikt ich nie wykupuje! Za czek zaś grozi odpowiedzialność karna. Nie wyobrażam sobie jednak, aby taki potentat finasowy, jak pański ojciec, dyrektor Grąż wypuścił czek bez pokrycia... Jeśli i od niego żądałem czeku, to tylko dlatego, aby nie ustąpić od moich zasad...

59