I Bierkugel rozumiał całą sprawę doskonale. Wiedział, że Dżordżo podrobił najzwyczajniej czek, do czego on go właściwie, milcząco namówił. O jednej rzeczy tylko nie był poinformowany. O bankructwie starego Grąża. Bo dyrektor tak znakomicie udawał zamożnego człowieka, że lichwiarzowi na sekundę na myśl nie przyszło, iż może on być zachwiany i sądził, że w obawine skandalu podrobione czeki syna nawet na znacznejszą sumę wykupi.
Grał jednak nadal komedję.
— Nie wątpię — powtórzył — że dyrektor nie uchybi terminu. Gdyby zaś po miesiącu pragnął prolongować, bardzo proszę... Oczywiście, jeśli procent zostanie zapłacony gotówką.
Dżordżo w swej lekkomyślności zgadzał się teraz na wszystko.
— Czek opiewa — począł na dziesięć tysięcy! Ile z tego dostanę?
Bierkugel pobębnił palcami po marmurowym blacie stolika.
— Trzy tysiące pan mi winien — wymówił, nie drgnąłwszy nawet powieką — Dodam jeszcze trzy...
Dżordżo, choć przygotowany był na to, że obedrą go ze skóry, aż poderwał się ze swego miejsca.
— Co? — krzyknął, ledwie tłumiąc oburzenie — Od sześciu tysięcy, cztery tysiące procentu za miesiąc! Ależ, panie to jest...
Tamten niewzruszony zapalał drogie cygaro.
— Chciał pan powiedzieć zdzierstwo — dokończył za Dżordża. Być może. Nie przeczę. Lecz dziś pieniądz jest drogi i każdy ugania się za nim, niczem panną, albo urzędnik za pensją! Zresztą wcale pana nie namawiam do tej pożyczki. Nie pan, będzie inny! Tylko...
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/64
Ta strona została uwierzytelniona.
60