Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tylko?
— Poprosiłbym pana bardzo, o ile obecnie nie załatwimy interesu, aby zechciał jutro zwrócić mi należność za poprzednie czeki. Dłużej cierpliwym być nie mogę... Skieruję sprawę do prokuratora.
Dżordżo zlekka zbladł. Poczuł się całkowicie we władzy lichwiarza.
— Panie Bierkugel! — teraz prosił — Bynajmniej, nie mam zamiaru zadzierać z panem! Ale, niech pan zrozumie! Prócz trzech tysięcy, które winien jestem panu mam drugi pilny dług na taką sumę. O ile pan mi więcej nie doda, nic mi się nie pozostanie, Możebym choć otrzymał cztery tysiące.
— Trzy pięćset i ani grosza więcej! — rzucił lichwiarz tonem, który zabrzmał, niby trzask gilotyny — To moje ostatnie słowo... Te pięćset dodaję tylko dlatego, żeby pan nie czuł do mnie żalu... Szlus!
Choć Dżordżo nie tylko czuł żal do lichwiarza, ale najchętniej zdusiłby go obecnie za gardło, skinął głową, przymuszając się do uśmiechu.
— Dobrze!
Bierkugel złożył czek starannie. Wyjął duży portfel i wsunął go do jednej z przegródek. Poczem z innej wyciągnął paczki banknotów, snać z góry przygotowane, w przewidywaniu, że nie wymknie mu się ofiara i podsunął je do Dżordża.
— Służę! I jeszcze raz przypominam! Proszę pamiętać o terminie.
Młody Grąż pochwycił banknoty łapczywie palcami i wsunął je do bocznej kieszeni marynarki. Powstał od stolika, bez wielkiego zapału uścisnął dłoń lichwiarza, którą ten podawał protekcjonalnie i opuścił kawiarnianą salę.
Nie obchodziła go teraz ani skoczna muzyka, ani spojrzenia wymalowanych kobiet. Nawet na

61