Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/66

Ta strona została uwierzytelniona.

ukłony znajomych odpowiadał roztargnionemi kiwnięciami głowy. W duszy dźwięczało jedno słowo:
— Fałszerz!
Przed kawiarnią wskoczył do stojącej tam taksówki i rzucił adres:
— Hotel Europejski!
Każdy wielki hotel ma w sobie coś międzynarodowego. Poczynając od portjera, władającego różnemi językami a kończąc na barwnych afiszach, ubierających ściany. Mentona, Vichy, Nizza, Monte Carlo... Dlatego też każdy wielki hotel jest zbiorowiskiem najprzeróżniejszych ludzi. Nie brak tam zagranicznych dyplomatów, swojskich hrabiów, kokot i międzynarodowych awanturników.
Dżordżo, obracający się wciąż w rozbawionym światku „toute Varsovie“, był w „Europie“ swoim człowiekiem. Powitał go przyjacielski uśmiech szwajcara oraz niskie ukłony „lift boy'ów“.
— Czy hrabia O’Brien jest w swoim numerze? — zapytał.
— Znajduje się na górze, panie dziedzicu! — zabrzmiała odpowiedź, bo u nas, skoro komuś nie można nadać innego tytułu, honoruje się go „dziedzicem“.
Rychło znalazł się Dżordżo w jednym z wytwornych a drogich pokojów pierwszego piętra. Na powitanie powstał z fotela nieco starszy, czterdziestoletni mężczyzna, ten sam, który towarzyszył Grążowi, w czasie jego przechadzki w Alejach Ujazdowskich.
— A, monsieur Dżordżo! — wyrzekł przyjaźnie, snać domyślając się, w jakim celu ten do niego przybywa.
Każdy numer hotelowy posiada swój przeciętny, banalny charakter. Porozrzucane jednak tu i ówdzie drobiazgi przez jego obecnego właściciela nadawały mu jakby odrębną cechę. Pełno tam było drogich

62