powiednią sumkę, niedbale rzucił je przed siebie. Przez próżność, manipulował tak, że hrabia mógł zauważyć, że jeszcze mu coś nie coś zostało.
O‘Brieu lekko zagryzł wargi. Lecz zbyt wytrawnym był „mistrzem“, aby cośkolwiek dać znać po sobie. Liczył, że nastraszony młody Grąż przybędzie bez pieniędzy, pocznie prosić o zatuszowanie sprawy, zgodzi się na wszystkie warunki hrabiego. Zwrot długu, zmieniał postać rzeczy, lecz O‘Brien nie wątpił, że i nadal łatwo w swe sieci pochwyci ofiarę.
— Napije się pan? — rzekł, zbliżając się do stolika, na którym stał szereg butelek wraz z syfonem wody sodowej i nie patrząc na leżące banknoty, jakby go nie obchodziła ta „drobna“ sumka. — Co pan woli? portwajn, czy też whisky and soda...
— Wolę portwajn! — oświadczył Dżordżo przez grzeczność, a gdy hrabia postawił przed nim kieliszek, umoczył lekko w nim usta.
Tamten tymczasem, zająwszy w pobliżu Grąża miejsce, mówił.
— Zawsze wiedziałem, że jest pan skończonym dżentelmenem! A very gentleman! Lecz przykro mi tak brać od pana pieniądze! W każdej chwili służę rewanżem!
— Dziękuję, za rewanż!
Hrabia udał, że nie dosłyszał tych słów.
— Choćby dzisiaj, w klubiku...
— Nie chodzę do klubu!
— To, jeśli pan woli, zaraz tu we dwójkę, w baka, pokera, w ekarté...
— Powtarzam, dziękuję panu hrabiemu! Nie grywam więcej w karty!
— Nie grywa pan w karty, my dear?
— Nie!
W samej rzeczy, Dżordżo zaciągnąwszy przed chwilą więcej niż lekkomyślny dług, aby wybrnąć
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/68
Ta strona została uwierzytelniona.
64