Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

z rozpaczliwej sytuacji, nie miał zamiaru szukać nowego guza. Chciał on, zgodnie ze wskazówkami ojca na jakiś czas przycichnąć, aby następnie na nowo wystąpić w blasku posiadanych miljonów. I choć potężna ciągnęła go żyłka, aby spróbować szczęścia z O‘Brien i pokusić się o odebranie wpłaconych pieniędzy, przeczuwając niebezpieczeństwo przegranej, całą siłą woli od tego się bronił.
Hrabia pojął, że natknął się na jakiś niezrozumiały opór i dalej nie nalegał.
— Cóż — rzekł — C‘est dommage! Szkoda... Nie namawiam nikogo do grzechu...
Dżordżo uśmiechnął się jakoś nieokreślenie, dopił portwajnu i pożegnał hrabiego.
— Gdyby pan mnie chciał kiedy odwiedzić, bardzo proszę! Zawsze popołudniu jestem w domu! — rzucił mu O‘Brien na pożegnanie.
Ale Dżordżo już był za drzwiami. Jeszcze chwila, a czuł, że ulegnie pokusie.
Wogóle, tego wieczora, spisał się młody Grąż po bohatersku. Bo ledwie wyszedł z pokoju O‘Briena i znalazł się w hotelowym hallu napadły nań dwie młode, bardzo przystojne i wyzywająco ubrane niewiasty.
— Drogi Dżordżo! — zawołały jednogłośnie — Chyba nam nie odmówisz i pójdziesz z nami na kolację.
Wielki hotel jest jakby miejscem obserwacyjnem dla kokot i szulerów. Czują oni, nawet przez najgrubszą marynarkę, kto posiada pieniądze i tego pragną pochwycić w swe szpony. Cała rzecz zależy na pośpiechu i ma tu miejsce prawdziwy wyścig. Jeśli kokota pierwsza pochwyci ofiarę, nic nie pozostaje dla szulera lub też dzieje się odwrotnie. Dla-

65