Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.

jeśli rzucimy jego nazwisko i uczynimy Wendenowej nadzieję bogatego od nas zarobku, gotowa się złakomić, a nie mam innej drogi ani przedostania się do jej apartamentu, ani przewąchania jej tajemnic!
Ordecki zrozumiał. Niby tok elektryczny, przebiegł mu wzdłuż ciała.
— Świetnie! — zawołał.
Tymczasem Dymski wyjaśniał bliżej cały swój plan.
— Jeśli Wedenowa złapie się na złotą przynętę, uchyli nam rąbka swych tajemnic, zaprosi na „zebranie“, mamy ją w ręku! Wtedy łatwo dojdziemy, co było przyczyną śmierci pańskiej żony. A sądzę, że się złakomi... Pomyślałem więc o panu i mniemam, że dobrze się stanie o ile uda się pan tam wraz ze mną... Może pan mi być pomocny w wielu rzeczach... Obawiam się tylko jednego...
— Mianowicie?
— Pańskiej porywczości! Żeby pan czemkolwiek się nie zdradził!
Ordecki zaprzeczył żywo.
— Przysięgam! Cokolwiek posłyszę, lub cokolwiek się stanie, będę milczał, niczem grób!
Dymski przyciszonym głosem wykładał:
— Przedstawimy się, jako bogaci przemysłowcy z Górnego Śląska, którzy na parę dni przyjechali do Warszawy. Ja, będę szwabem, dyrektorem Majerem i od czasu do czasu wtrącę do rozmowy niemieckie wyrazy! Dobrze władam tym językiem, a to wzbudzi jej zaufanie! Jestem gruby, twarz mam czerwoną, śmiało mogę uchodzić nawet za berlińczyka... Pan zaś...
— Kogo mam udawać?
— Pan zaś będzie właścicielem kopalni, Kacperkiem. Wygląda pan bardzo solidnie, na statecznego

75