Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

finansowego potentata! Wendenowa, ani mnie, ani pana, nigdy nie widziała na oczy i nie pozna się na maskaradzie. Tembardziej, że przed pańską bytnością, już telefoinowałem do niej!
— Telefonował pan?
— Oczywiście, nie jako komisarz Dymski, a dyrektor Majer. Powołałem się na księcia Korelskiego i wyczułem, że baba z radości przy telefonie aż podskoczyła. Była słodka i czuła. Pierwsza poczęła zapraszać, widocznie spodziewając się, że w mojej osobie znajdzie bogatą ofiarę. Zaznaczyłem, że pojawię się w towarzystwie przyjaciela nababa. Stała się jeszcze słodsza. Dlaczego też, mam wrażenie, że o ile nie popełni pan jakiej nieostrożności, uda nam się przyłapać Wendenową.
— Przenigdy! — z mocą wykrzyknął.
Uścisnęli sobie dłonie, wyznaczając spotkanie, dla niepoznaki, na siódmą w jednej z cukierni. Poczem Ordecki opuścił gabinet komisarza.
Gdy, w rzeczy samej, o siódmej spotkali się punktualnie, komisarz Dymski zmienił całkowicie swój wygląd. Nietylko miast munduru, nosił cywilne ubranie, ale szeroką, czerwoną nieco twarz zdobiły wielkie rogowe okulary, a duża złota dewizka na okrągłym brzuszku, podkreślała jakby zamożność. Zdala bił od niego zapach perfum, a ogromne cygaro i beztroska mina, oznajmiały, iż jest to człowiek, który przybył na krótki czas do stolicy, aby ochłonąć od utrapień i podatków, a w zabawie, a szczególniej jakiejś przygódce miłosnej szukać rozrywki.
Również i Ordecki dostosował swój wygląd do komisarza. Zdjął on umyślnie z rękawa żałobę, a twarzy swej, noszącej prawie stale piętno cierpienia, nadał możliwie pogodny wyraz. Był ubrany starannie i w rzeczy samej przypominał fabrykanta.

76