— mruknął przez zęby Dymski, rozglądając się dokoła. I pachnie tu też oszałamiająco! Niestety nasz kodeks karny nie przewiduje odpowiedzialności za podobne urządzenie mieszkania! Ale ja...
Nagle urwał i zamilkł. W sąsiednim pokoju zabrzmiały kroki i na pragu gabinetu ukazała się Wendenowa.
Była to wysoka, postawna, z górą czterdziestoletnia kobieta, ubrana z wytwornym szykiem, która jeszcze mogła się podobać. Cała jej postać tchnęła zmysłowością, a twarz świadczyła o wschodniem pochodzeniu. Czarne włosy, śniada cera, orli nos, nieco grube, wilgotne usta. Musiała mieć w swych żyłach semicką domieszkę, lub też była rosjanką, ormiańskiego pochodzenia. Można byłoby ją nazwać piękną, mimo wieku, kobietą, gdyby nie pewna drapieżność i okrucieństwo, jakie od czasu do czasu przebijało się w jej wzroku.
— Przybywają panowie z polecenia księcia Koleskiego? — wymówiła, spozierając badawczo na Dymskiego i Ordeckiego — Proszę niech panowie zajmą miejsca.
Siadła, ukazując zgrabną nogę, obutą w wytworny pantofel.
A gdy usiedli na niskich otomanach, dodała worny pantofelek.
— Podziwaiają panowie moje urządzenie! Cóż jestem gruzinką, córką Kaukazu, lubię się otaczać tem, co mi wschód przypomina!
Choć „kaukaskie“ pochodzenie baronowej wydawało się Dymskiemu nieco podejrzane i przypuszczał on, że jest raczej ormianką, lub żydówką, począł wpadać w swą rolę.
— Skierował nas do pani książe Korelski.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.
78