Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdyby nie książe nie ośmielibyśmy się nigdy jej niepokoić...
— Dobrze! — odparła z miną skończonej światowej damy — Lecz czem panom mogę służyć?
— Liebe Frau Baronin! — Dymski jął udawać szwaba — mówił cudzoziemskim akcentem, wtrącając niemieckie zdania. — Choć pani mąż był rosyjskim pułkownikiem, lecz pochodził z nadbałtyckich baronów! Łączy nas więc, jakby jedna narodowość... Dlaczego też udaję się pod opiekuńcze skrzydła pani...
— Moje opiekuńcze skrzydła? — powtórzyła
— Żeby, liebe Freu Baronin — ciągnął komisarza dalej — zechciała się nami zaopiekować. Wspominał mi książe Korelski, że u pani odbywają się miłe zebrania i pani jedna może rozwiać nudę, panującą in dieser langweiliger Stadt Warschau — O pieniądze nam nie chodzi! Ums Geld brauchen. Sie sich nich kümmern! Zresztą książę Korelski...
Cień nieukrywanej ironji przebiegł po twarzy pięknej pani.
— Książe Korelski nie mógł mówić nic podobnego wyrzekła ostro, patrząc Dymskiemu w oczy — I zbytecznie pan się sadzi panie komisarzu Dymski na berliński akcent, bo niemieckim włada pan dość słabo... Lecz skoro się pan tu znalazł w towarzystwie inżyniera Ordeckiego chętnie z panem pogawędzę...
Spojrzeli na siebie z zażenowaniem.
Ona, tymczasem nadal, uśmiechając się złośliwie, dodała:
— Skoro panowie nie mieli śmiałości przybyć do mnie pod własnemi nazwiskami, może jednak zdobędą się na tę odwagę, aby mi powiedzieć szczerze, co ich sprowadza?

79