Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przykre nieporozumienie, pani baronowo! — mruknął. — Tylko, czy nie zechciałaby mi pani baronowa powiedzieć, kim jest ten wytworny pan, który panię często odwiedza? Posiada dość oryginalny wygląd i nosi niezwykłą biżuterję? Podobno cudzoziemiec...
Wpijał się w nią oczami i wydało mu się, że na sekundę, cień lęku przebiegł po twarzy kobiety. Ale wnet się opanowała.
— Znów jakaś fałszywa informacja! — oświadczyła — Nie mam pojęcia o kogo panu chodzi! Wytwornych cudzoziemców bywa u mnie wielu!
— Nic... Nic... — wymówił Dymski i uśmiechnął się lekko — Powtarzam, nieporozumienie.
Z powrotem była wielkoświatową damą.
— Skoro pan sam doszedł do przekonania — rzekła już teraz swobodnie — iż miało miejsce przykre nieporozumienie, to mi wystarcza! I sądzę, że podobne do dzisiejszej sceny, więcej się nie powtórzą! Będzie to w obopólnym naszym interesie, panie komisarzu!
Powstała z otomany. Oznaczało to, że uważa ich wizytę za skończoną.
Również i oni podnieśli się ze swych miejsc.
Ordecki wciąż jeszcze rozglądał się po bogatem urządzeniu wschodniego pokoju. W czasie całej rozmowy nie odezwał się ani słówkiem, ale jego myśli wciąż krążyły dokoła tego samego tematu. Jakie tajemnice ukrywał ten pokój i czy tu właśnie rozegrała się straszliwa tragedja Lili?
— Brr... — wzdrygnął się ze wstrętem, a gdy odchodził, nie mógł się nakłonić do uściśnięcia ręki baronowej. Poprzestał na lekkiem skinieniu głowy.
Dopiero, gdy znaleźli się na ulicy, Dymski dał folgę oburzeniu.

83