Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przeklęta baba! — zawołał — Przebiegła, jak czart! Sam wpadłem w zastawioną przez siebie pułapkę...
Ordecki milczał.
— Wszystko przewąchała — mówił dalej podniecony komisarz. — Wie, żą ją śledzą, dowiedziała się o moich wywiadowcach, Popełniliśmy wielki błąd, udając się przedwcześnie do niej, ale i tak już była ostrzeżona...
— Tak... — mruknął niewyraźnie Ordecki.
— A przysięgnę, że się nie mylę! Moje informacje nie były fałszywe i głowę dam za to, że to ona do swej spelunki wciągnęła pańską żonę. Czy widział pan, jak się zmieszała, kiedym jej wspominał o owym cudzoziemcu?
— Któż to taki? — zapytał zaciekawiony, bo i on zwrócił uwagę na ten szczegół.
Komisarz wzniósł brwi do góry.
— Człowiek, który kieruje nią i tą całą bandą! I to zdołałem wyśledzić! Człowiek, który nosi pierścienie całkowicie podobne do tych, z których jeden widnieje na fragmencie fotografji! Czy pojmuje to pan?
Ordecki pochwycił nagle komisarza za rękę.
— Rad jestem — wyrzekł z dziwnie zawziętym błyskiem w oczach — że wyszliśmy od tej baronowej! Jeszcze sekunda, a czułem, że rzucę się na nią!
Dymski, powoli, stanowczo wymówił:
— Niechaj chwilowo triumfuje i cieszy się! Toć grozi mi, w razie dalszych dociekań, utratą posady! Słyszał pan! Ja się tego nie ulęknę! Jest ostrzeżona i mniema, że wszystko zatuszowała znakomicie? Nie tracę jednak nadziei, że prędzej, czy później zdemaskuję tę przewrotną kobietę!

84